czwartek, 1 listopada 2018

Piękne mamy lato tej jesieni

Witam gorąco (temperatura mojego powitania konkuruje z tą za oknem) po ponad 2-miesięcznej przerwie. Chciałabym pisać więcej i częściej, ale na razie mam takową możliwość wyłącznie na sprawdzianach i wypracowaniach, więc wybaczcie. Klasa maturalna to pożeracz czasu, a na domiar złego, nie czuję się ani trochę mądrzejsza. Zdążyłam podpisać już cyrograf dotyczący moich rozszerzeń (nasz język ojczysty i wiedza o społeczeństwie, chociaż nie myślę o karierze prezydenta), ale matura to nic w porównaniu z tym co czeka mnie po niej (i nie mam tu na myśli poprawki). To, co będzie dalej to WIELKIE BYĆ MOŻE (ukłon w stronę pewnej książki J.Greena, którą właśnie czytam). Na razie stwarzam pozory jakichkolwiek poczynań w kierunku dorosłego życia, tak dla zaspokojenia własnego sumienia. I żyję sobie całkiem zwyczajnie. Czytam, fotografuję, ostatnio przeżyłam usuwanie korzenia i byłam na skraju wykrwawienia się, ale nie mam tyle szczęścia i chyba jednak będę musiała napisać tę nieszczęsną maturę. Zostańmy może jednak przy tej fotografii, bo znowu mam dla Was wiele pięknych obrazów, byście mogli nacieszyć swoje oczęta.

Miesiąc temu dane mi było ponownie odwiedzić Kraków. Mój Boże, to był chyba najcudowniejszy dzień tego roku. Wątpię, że przez te 2 miesiące zdarzy się jeszcze lepszy. Buszowałam po Tyńcu (gdzie zostałam uświadomiona jak zakłamana jest Korona Królów), karmiłam łabędzie nad Wisłą, wlazłam nawet do Smoczej Jamy (czyli cofnęłam się jakieś 11 lat wstecz do czasów dzieciństwa), a na koniec w nowohuckim Teatrze Ludowym obejrzałam Hotel Westminster, czyli najlepszy spektakl pod słońcem








Jak to śpiewa moja kochana Ania Jantar "Nic nie może przecież wiecznie trwać", więc pora wrócić na moje Śląskie śmieci. Mamy w tym roku przepiękną jesień, gdyby jeszcze nie udało Wam się tego zauważyć, to mam tu dowód:






Co to byłaby za relacja z wojaży, gdyby zabrakło Częstochowy. Tutaj jesienna aura dopadła mnie na dobre. Zobaczcie jak pięknie:










(tutaj czułam się DOSŁOWNIE jak na statku; drewniana podłoga, jakieś liny - H I T)










A to najbardziej rozczulający obrazek jaki dzisiaj zobaczycie!


Część tego dzieła widzieliście w ostatnim wpisie, teraz nieco się rozrosło, a na żywo wygląda jeszcze lepiej.

A na deser mój ukochany lalek, który jakoś pasuje mi do jesieni (do innych pór roku w sumie też). 











Żegnam się z Wami równie ciepło jak witałam i mam nadzieję, że wpadnę tu prędzej niż w przyszłym roku.

2 komentarze:

  1. I w takich momentach chciałabym mieć tę lalkę u siebie. On świetnie prezentuje się w jesiennym klimacie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku, jak ja uwielbiam Kraków! Bywam tam co roku i nie mogę się doczekać kolejnych wizyt...
    Fotki genialne!

    OdpowiedzUsuń