poniedziałek, 12 listopada 2018

Opowiedz mi o jesieni

Dzień dobry, cześć, czołem

Wiecie, głowiłam się długo nad tematem dzisiejszych rozważań. To wcale nie tak, że nie mam o czym pisać (błagam, kogo obchodzi, że przeklinam matmę?), ale staram się pozować na perfekcyjną blogerkę. Wychodzę z założenia, że pisanie o niczym to też nie lada wyzwanie i wcale nie tak łatwo zwrócić czytelniczą uwagę na wywody o przysłowiowej dupie Maryny.
Tak sobie myślę i myślę, czy bardziej zainteresują Was przepisy na dania bezglutenowe (SPOILER: nie tym razem), czy może śmiechy chichy z życia wzięte, gdy nagle doznałam olśnienia, oświecenia czy innego renesansu.

Zagrajmy w skojarzenia. Na raz, dwa, dziesięć myślicie o jesieni. W tym roku jest tak piękna, że mogłabym się nią zachwycać nawet po 16, gdy mamy właściwie noc. Nie wiem co najbardziej chwyta Wasze serduszka, ale u mnie to z pewnością:

Temperatura
Mamy środek listopada, a ja potrafię się czuć jak w sierpniu. Niedawno miałam taki dzień, że ciepłe powietrze uderzyło we mnie z takim impetem, że omal nie wpadłam z powrotem do domu (co w sumie byłoby dla mnie na plus, zważywszy, że tego dnia pisałam sprawdzian z matematyki). Zero deszczu, zero śniegu, zero chłodu. Coś pięknego.

Godzina więcej
Niby to tylko pojęcie względne, ale podświadomie czuję, że mam do dyspozycji 25h. Mam godzinę więcej, by kochać mojego Najukochańszego. Przez te dodatkowe 60 minut mogę przeczytać kolejne 100 stron książki, obejrzeć jakiś film... Ewentualnie zrobić więcej zadanek z matmy.

Kolorki
Pomarańcz, to taka nowa czerń. Do tego dochodzą jeszcze czerwienie, żółcie, ciepłe brązy. Te wszechobecne kolorowe liście... Nawet nietęskno mi do zieleni.

Kasztany
Mój Boże, dzieciństwo. Jeśli ludzie dzielą się na #teamkasztany i #teamżołędzie, to ja zdecydowanie należę do tych pierwszych (wyobraziłam sobie teraz takie ustawki, gdzie ludzie naparzają się kasztanami i żołędziami; śmieję się do monitora). Nie tworzę już co prawda karykaturalnych ludzików (chociaż może pora do tego powrócić), ale już sam widok kasztanów wywołuje u mnie jakąś podświadomą radość.

Herbata
Mój ukochany napój, który piję przez okrągły rok zyskuje teraz na wartości. Ostatnio jestem zakochana w jakiejś rozgrzewającej z dodatkiem czarnego pieprzu (jeśli macie odruch wymiotny, to łączmy się, ale smak w rzeczywistości ani trochę nie przypomina źle doprawionej zupy) i cynamonu. Jeśli macie jakieś godne polecenia to poproszę, bo ciągle uzupełniam zapasy.

Książki i filmy
Tu sprawa ma się podobnie jak wyżej, bo moi papierowi przyjaciele są ze mną przez 12 miesięcy, ale nie ma nic lepszego, niż zagrzebanie się pod kocem z książką (o ile nie jest to Ferdydurke). 


Mam nadzieję, że Wy również znajdujecie radość w jesieni, albo przynajmniej robicie dobrą minę do złej gry i próbujecie owej radości poszukiwać (mimo, że jestem #teamkasztany, to chyba jednak bardziej #teamlato i #teamsłońce).
Do napisania!


 

 
 
 
 

2 komentarze:

  1. Jesień piękna, ale ja czekam na zimę, śnieg do kolan i mróz 20 stopni... Taka psychopatka jestem...
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy ten post nie powinien być oznaczony jako +18 za goliznę? :D

    OdpowiedzUsuń