piątek, 1 września 2017

Co dwie syreny, to nie jedna!

Witam!
Kiedy opamiętanie nawiedza Cię na 3 dni przed rozpoczęciem kolejnych 10 miesięcy katorgi. Idealnie to wszystko wyważone, nieprawdaż? Grunt to pozytywne myślenie, dlatego teraz oczyszczamy głowy ze wszystkich przygnębiających realiów i na chwilę odrywamy się od rzeczywistości. 

Ten wpis postanowiłam poświęcić syjamskim bliźniaczkom z morskich głębin.

Panny przybyły do mnie już jakiś czas temu, bo bodajże na początku czerwca. Z racji ich specyficznej budowy zawsze mam problem, czy liczyć je jako jedną całość, czy dwie osobne lalki. I tak nie wiem, czy moja kolekcja MH liczy 26 okazów, czy może 27. Jak myślicie? 
Nigdy specjalnie do nich nie wzdychałam i kiedy zrządzenie losu sprawiło, że dostałam je w swoje szpony, nie byłam pewna czy się polubimy. Dziewczyny kilka dni dojrzewały w pudełku (co w sumie jest już u mnie normą), a gdy wydostałam je na zewnątrz bez większych uczuć zabrałam się za poprawianie tego, czego Mattel i spółka nie dopatrzył. 

Nie jest to jeszcze efekt, który by mnie satysfakcjonował, te włosy aż proszą się o loki. No i klejoglut! Dramatu nie ma, ale moja natura perfekcjonistki nie uznaje wyjątków. Z doświadczenia jednak wiem, że zajmę się tym wszystkim w bardzo odległej przyszłości. Ot, problemy ludzi zapracowanych.




Prawdziwa miłość do syrenek pojawiła się dopiero podczas robienia tychże fotek (czytaj: dwa tygodnie temu). Chyba bardziej przypadła mi do gustu Peri (granatowe włosy), ale jej siostrzyczka (Pearl, nie łudźcie się, że rozróżniam która jest która/EDIT: ogarnęłam już jak szybko mogę je zidentyfikować, brawa dla mojego zapłonu) też jest ładna. Naprawdę świetne z nich modelki.



Ten natłok różnych dupereli bardzo mnie boli. Niżej zobaczycie, że pozbawione tych wszystkich świecidełek i ogołocone z tej pstrokatej szmatki, prezentują się o niebo lepiej.


Teraz zajmiemy się najciekawszym. Po co komu nogi? Ogon-to jest to! Pomyślcie tylko: zero dylematów w obuwniczym, koniec ze wstawaniem lewą nogą... 
Wracając do naszego ogonka: uwielbiam go. Jeśli patrzeć pod kątem stojaka-wnoszę o zaopatrzenie w taki atrybut wszystkich lalek. Nie można mu odmówić stabilności, a przyznacie, że prezentuje się sto razy lepiej, niż jakiś patyk z podstawką.


Fioletowe ozdóbki są wyjmowane, jednak tu pasują mi idealnie. Niczym ketchup do frytek.
Warto wspomnieć, że płetwy (płetwy na ogonie?) mają świecić w ciemności. MAJĄ. Czy kogoś dziwi, że tego nie sprawdziłam?








Ogon dzięki Bogu nie powstał z jednolitego odlewu i zyskał kilka ruchomych miejsc. Szpagatu nie wykonamy, ale przyznacie, że lepsze to, niż nic.






Mówiłam, że roznegliżowane (jakikolwiek to ma wydźwięk) prezentują się fantastycznie? 


Na chwilę zatrzymajmy się w tym temacie. Dziewczyny miałyby mały problem, gdyby chciały sobie dać buziaka. Przyjacielskiego rzecz jasna.






A to zdjęcie jest zdecydowanie moim ulubionym. Od razu widzi mi się tu jakiś występ i nasze panie odbierające zasłużone laury.




Z morskich zakrapianych nutą sztuki wyłaniamy się na suchy ląd i powracamy do szarej codzienności. Pamiętajcie-grunt to nastawienie!

Zachęcam Was jeszcze do przesłuchania moich Nightcore'owych przeróbek. Najnowszą podrzucam tutaj:


Miłego dnia i do napisania!

piątek, 18 sierpnia 2017

Artystycznej blokadzie już dziękujemy.

Dzieeeń dobry!
Mało brakowało, a stuknąłby 3 miesiąc mojej blogowej abstynencji. Nieźle, prawda? 
"W wakacje będę mieć sporo czasu, nadrobię wszystkie zaległości, zrobię wszystko to, na co nie miałam czasu przez tą cholerną szkołę"... Dobre sobie. Jedyne co pożytecznego zrobiłam w te wakacje to przeczytanie sporej ilości mang i książek (i to bynajmniej lektur szkolnych, do których czytania tak się paliłam w czerwcu). Także spokojnie, zaniedbałam nie tylko bloga. 
A co mam na swoją obronę? Oczywiście tylko w kwestii bloga, inne pozwolicie, że pominę, nie będę się pogrążać w swoim lenistwie. Wracając. 
Nie dawała mi spokoju myśl, że zabierając się do pisania poprzestanę na "Dzień dobry" i "Do widzenia" Od "Dzień dobry" troszkę jeszcze wykrzesałam, więc nie ma tak źle. Braku weny, dziękujemy, do widzenia. 
Co tam jeszcze u mnie? Niedawno, bo 10 dni temu, 7 sierpnia wybiło mi 17 wiosenek. Starość nie radość, jak to mówią. Narzekam na brak weny i ochoty na cokolwiek, a może po prostu jedną nogą jestem już po tamtej stronie? ŻARTUJĘ OCZYWIŚCIE. 
Wczoraj się opamiętałam i w kilka godzin trzasnęłam około 400 fotek, także kilka wpisów będzie na bank. Pewnie już nie umiecie usiedzieć na miejscu, ale spokojnie kochani, wszystko w swoim czasie.
To chyba wszystko, co chcę Wam na ten moment przekazać. Swoją drogą, to dobrze, że się odezwałam, teraz przynajmniej wiem, że pisemny słowotok uaktywnia się u mnie "na gorąco", a w mojej głowie ostatnimi czasy zrodziło się kilka pomysłów na własna powieść, więc nie będę już miała żadnych oporów przed jej tworzeniem. A tym bardziej wymówek. 


Cóż to byłby za wpis bez zdjęć.
Dzisiaj zaprezentuje się tu panna, która znacząco różni się od pokazywanych tu do tej pory. Różni się ona również tym, że przeszła bądź co bądź, sporą ingerencję we własny wizerunek. Tak, ta świetna fryzurka to moje dzieło ^^ Zupełnie spontaniczne na dodatek, co czyni ją jeszcze bardziej wyjątkową. 
Życzę przyjemnego odbioru i do napisania! 














Mały bonus, w postaci mojej małej armii, która żyje i ma się dobrze, mimo iż dzieli los sardynek w puszce.


sobota, 20 maja 2017

Niech te zdjęcia będą jakimkolwiek znakiem życia

~Nie wiem co napisać, więc zaznaczam swoją obecność w świecie żywych w ten sposób~













EDIT: mogłabym wspomnieć o nowych członkiniach mojej lalkowej rodziny, które dorwałam w swoje szpony dosłownie przed momentem, ale lepiej będzie, jeśli poświęcę im calutki kolejny wpis.