Zgodnie z ostatnią obietnicą zaprezentuję Wam moje ostatnie popisy w dziedzinie lalkowego frzyjerstwa. Od zawsze pociągał mnie ten zawód, jednak pewne okoliczności sprawiły, że wykonywanie go przeze mnie w przyszłości będzie raczej nie możliwe, więc dlaczego nie eksperymentować na moich paskudach? W końcu włosy to pierwsza rzecz na jaką zwracam uwagę (chyba już o tym wspominałam, ale mniejsza).
Odkąd pamiętam nie lubiłam kręconych włosów. U ludzi jeszcze jakoś przechodziły (chociaż u siebie i tak mam jakiś kompleks i odprawiam modły dziękczynne twórcy prostownicy), ale u lalek musiały być proste jak drut. Kiedy poznałam patent na prostowanie wrzątkiem wymęczyłam chyba połowę mojej kolekcji. Jednak od pewnego czasu zaczęło się to zmieniać (ciekawe, czy gust się kiedyś w pełni kształtuje). Podziwiałam co ludzie potrafią wyczarować na tych małych łebkach i jak to zwykle bywa, zaświtała mi w głowie ta nie dająca spokoju myśl 'ja też tak potrafię', 'ja też coś takiego stworzę'. Tyle w teorii. Przejdźmy zatem do bolesnej praktyki: jako, że zawsze wszystko muszę mieć 'na już', nie ulega wątpliwości, że kiedy naoglądałam się tych wszystkich tutoriali, jak zrobić domowe papiloty, jak zakręcić loki, byłam pewna, że to bułka z masłem. Akurat... Zaczęło się od wyżej wspomnianych papilotów: narobiłam ich ok 50, marnując przy tym pokaźny kawałek folii aluminiowej, a gdy przyszła pora nawijania, cały mój zapał uleciał w mgnieniu oka. Kiedy w końcu udało mi się opanować metodę zawijania 'pod włos', poległam na okrętkowym wiązaniu, tym samym rezygnując z użycia papilotów. Później opanowałam własną, unikatową metodę, której nie znalazłam nigdzie w sieci, a mianowicie zakręcanie przy pomocy wsuwek do włosów. Tu jednak nie zadowolił mnie efekt i uznałam, że wsuwkek będę używać wyłącznie na swoich włosach. Po wielu próbach, u kresu nerwów postanowiłam przetestować ostatnią metodę, która w istocie nie należała do trudnych. Zaopatrzyłam się w paczki słomek do napojów, przeprosiłam się z moją armią wsuwek i zabrałam się do roboty. Kto przyjął zaszczytne miano królika doświadczalnego? Padło na moją morską potworzycę. Nie zupełnie o taki efekt mi chodziło, ale podoba mi się taki artystyczny nieład, u Lagoony naprawdę ładnie to wygląda.