sobota, 20 sierpnia 2016

Pierwsze skrzypce kapturkowej i kupidynki.

           Czołem! Wena chyba po raz kolejny ze mnie wyparowała, tylko spójrzcie na ten tytuł... Aż strach pomyśleć, co będzie dalej. Mimo wszystko spróbujmy: ja sklecę parę zdań, a Ty, drogi czytelniku (pierwszy raz zwracam się nie bezpośrednio do ogółu, podobno to buduje relację z odbiorcą, a na tym mi zależy) być może zatopisz się w ich lekturze.
            Po ponad tygodniowej ciszy przybywam z obiecanymi zdjęciami. Zdjęcia jakie są, przekonacie się kilka linijek w dole, jednak fajerwerków brak, no cóż. Widocznie to kończące wakacje tak na mnie wpływają: brak pisarskiej weny, zastój w fotografii... Słowo daję, strach się bać. Napisałabym o czymkolwiek "z życia wziętym", ale wątpię, że zainteresują Was moje sensacje zdrowotne, czy też wczorajsze (nader udane) zakupy, więc przejdźmy od razu do lalek. Aby posucha była wyczuwalna tylko troszkę, polecam zapodać sobie w tle muzyczkę. O, chociażby to:


Kyary 💖

           Ołkej, możemy przechodzić do pannic. Zacznijmy od kupidynki. Zagościła ona u mnie jako druga, w kolejce do zdjęć zajęła to samo miejsce, jednak po udrękach jakie wycierpiała to ona musiała "zagrać pierwsze skrzypce". 
Stan jej włosów po wyciągnięciu z pudełka prezentowałam już w poprzednim wpisie, ale dla przypomnienia okażę dowód raz jeszcze:



Koszmar... Byłam naprawdę pełna wątpliwości, czy uda mi się z tym uporać. Jednak nie należy mówić nie, trzeba działać. Tak też zrobiłam, z pomocą wpadły w moje ręce szczotka, woda i oczywiście nieoceniony talk. Jaki efekt uzyskałam? Chciałoby się rzec, spektakularny. Byłam pod wrażeniem, puder dokonał cudu nie bacząc nawet na moje "zdolności". A skoro moje zdolności mu nie straszne, to klej tym bardziej.


Włosy są niesamowicie lekkie, sypkie, podwoiła się ich objętość... I co najważniejsze mogę je macać do woli, nie obawiając się, że klej zostanie mi na dłoniach. Coś pięknego!
W kolejnym etapie z pomocą przybyły nożyczki, słomki i wsuwki. Pora na lokowanie! Oj sporo było tych prób, sporo... Nie wiedziałam do końca jaki chcę osiągnąć efekt, a to nie ułatwiało zadania. Dodatkowo nie opanowałam wtedy jeszcze kręcenia do perfekcji. Nie wiem ile razy powtarzałam jakże irytujący proces "nakręcanie, rozkręcanie, prostowanie, ponowne nakręcanie", ale miarka zdecydowanie się przebrała. Dopiero w miniony czwartek postanowiłam podjąć ostatnią próbę, usiłując pocieszyć się myślą, że w prostych też jej do twarzy. W piątek uwolniłam kłaki ze słomkowych papilotów i wreszcie otrzymałam satysfakcjonujący mnie efekt:



Teraz pewnie niektórzy z Was pomyślą "o co chodzi? gdzie te fale?" :D Fakt, są prawie niezauważalne, te z tyłu już całkowicie, ale o ile mnie pamięć nie myli to już wypowiadałam się co do rzeczy usytuowanych poza zasięgiem wzroku. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal... 
To nieprzekombinowanie tak bardzo mi się spodobało, że zaczęłam sobie wmawiać, że żadna z zobaczonych przeze mnie kupidynek, czy to w świecie realnym, czy wirtualnym nie jest tak pięknie wystylizowana. Nie powiem, troszkę prawdy w tym jest :p 
Z efektu jestem zadowolona, być może w odległej przyszłości postaram się go nieco dopracować. Pora na resztę zdjęć, tak się złożyło, że Cupid otrzymała ich więcej. Zdjęcia jak już wspominałam są strasznie nijakie, bez żadnego wyrazu. Słońce mnie chyba nie lubi, bo albo siedziało ukryte za chmurami, albo wypalało oczy. NO CÓŻ.












Pierwszy raz spotkałam się z tak silnymi wgnieceniami pozostawionymi przez recepturkę...




Kocham jej skrzydła! Są przepiękne 💖 Szkoda tylko, że mają formę wkładaną, jak np naszyjnik. Wkładane bezpośrednio w plecy (jak chociażby u Rochelle) wyglądałyby 100 razy bardziej przyzwoicie.

    Przyszła pora na Cerise. Tutaj w zasadzie nie ma o czym pisać. Tak jak w przypadku poprzedniczki, jej włosy przeszły zabieg usuwania klejogluta (choć było go dużo mniej niż u Cupid), dodatkowo trafiły pod wrzątek w celu porządnego wyprostowania, ale coś mi się wydaje, że ten krok mogłam pominąć. 


Włosy w szponach tej kapturkowej obroży prędzej czy później uzyskają brzydkie wgniecenie. Swoją drogą bardzo niepraktyczny ten kapturek, zwłaszcza jego zapięcie.

 Reszta zdjęć:








A wilczych uszu brak...

  Zerknijmy jeszcze na włosy:


Właściwie od początku nie miałam do nich większego zarzutu. Są gęste, sypkie-czego chcieć więcej?

 To byłoby chyba na tyle. Kyary pewnie już dawno skończyła śpiewać >.< W najbliższym czasie mam zamiar uporządkować trochę blogową przestrzeń, tj. dodać jakieś nowe zakładki, zmienić wygląd i tym podobne pierdoły. Myślę, że w kolejnym wpisie powrócę z potworkami. One także przechodzą spa i chciałyby się zaprezentować.
 Do napisania!

EDIT: tak sobie pomyślałam: może fajnie byłoby poszerzyć tematykę dodawanych wpisów i wstawić jakiś tutorial, chociażby wspomnianych wyżej zabiegów: mączenia (w sumie to raczej pudrowania, czy talkowania XD), kręcenia loków... Co o tym myślicie?







środa, 10 sierpnia 2016

Witajcie w naszej bajce!

Cześć!

      No, przyznawać się, kto zanucił tytuł? Wpadł mi do głowy zupełnie znikąd ;-;
Na początku miałam zamysł, by wpis pojawił się w niedzielę, później pojawiła się myśl, aby połączyć niniejszy z nadchodzącym. Koniec końców postanowiłam jednak się zmobilizować, bo znając mnie, nie wiadomo kiedy znów przyjdzie mi taka ochota. No i może przynajmniej podskoczy mi nieco oglądalność hehe :v
       Jak już wspominałam w poprzednim wpisie, do mojej lalkowej kolekcji dołączyły dwie nowe panienki... I to zupełnie z innej beczki, że tak powiem... Kto kojarzy mnie spoza Bloggera, ten już od razu powinien mieć przed oczami te dwie urocze buźki.
        19 lipca w moich skromnych progach, po 11 miesiącach (!!) lalkowego deficytu zagościła...






























Pani kapturkowa!
Minęło sporo czasu zanim obiła mi się o uszy informacja, jakoby że w Pepco sprzedają Everki w cenie 39.99 zł. I to żadne tam reedycje! Pierwsze wydanka proszę państwa! Cena zapewne taka niska, bo ktoś nie będący rasowym poliglotą raczej mało dowie się z tekstowej formy przekazu, czy to na pudełku, czy w zapiskach pamiętnika. Wersje, które zagościły na polskich półkach są bodajże w hiszpańskiej wersji językowej. O ironio! Osobiście nie zwracam na to większej uwagi, najbardziej rzecz jasna skupiam się na samej lalce (tu na szczęście technika nie wprowadziła jeszcze ograniczeń językowych), ale dla kolekcjonerów, czy innych takich (nie potrafiłam wymyślić nic lepszego ;-;) może okazać się to frustrujące.

     Kilka dodatkowych zdjęć (odbijam sobie, bo kolejnej pani poświęciłam tylko 2 zdjęcia, ale o tym za chwilę):








Cerise była moim marzeniem od samego początku. W snach bym nie pomyślała, że to od niej zacznę swoją przygodę z EAH! Kiedyś miałam możliwość kupna Blondie (również z Basic'a), ale sukienka okazała się bardziej kusząca ;-; I tak jakoś przez parę lat okazja ta się nie powtórzyła.
Co do mojego modelu (czy może raczej modelki?): miałam pewne obawy, tyle to się naczytałam o tłustych włosach, poplamionych kapturkach, jednak gdy wparowałam do Pepco ani na moment nie wzbraniałam się przed kupnem :D Heloł, to w końcu mój ideał, a ja sobie poradzę z każdym lalkowym trupkiem, tak? W domu lalkę odpakowałam i ogromna radość zmieszała się z lekkim rozczarowaniem. Wiecie, radość pokroju "ach, w końcu mogę wymacać nową lalkę, i to jeszcze taką ładniutką".



Rozczarowanie pojawiło się w momencie oderwania ostatniej żyłki łączącej kartonik i lalkę. W tej całej euforii zapomniało mi się o przetłuszczonych kapturkach, hełmach  zamiast włosów, jednak po dokładnym zbadaniu lalki mogłam ujrzeć te okropności na własne oczy. Przynajmniej jeśli chodzi o plamy na kapturku.



Podobno schodzą z pomocą terpentyny, jednak cokolwiek by to nie było, kojarzę to jedynie z jakiegoś wiersza XD Nie wiem gdzie taki specyfik można nabyć, ale na razie sobie odpuszczę. Od zawsze wychodzę z założenia, że nie warto aż tak bardzo przejmować się tym, co dzieje się za nami, aniżeli przed (no po co zwracać uwagę na wielkość tyłka, skoro i tak zazwyczaj nie musimy go oglądać?).
Co do włosów: tu się nieco uspokoiłam, bo myślałam, że będzie dużo gorzej. Klej właściwie opanował tylko górną płaszczyznę, a nie spłynął wraz z całą długością. Włoski są mięciutkie, sypkie, myślę, że jedna partia mączenia i wszystko powinno być w porządku.

     Tym oto sposobem przechodzimy do kolejnej panienki. 2 sierpnia pojechałam już z konkretnym zamiarem upolowania kolejnej lalki, tym razem na swoje urodziny (w niedzielę stuknęło mi 16 wiosen). Tak jak ostatnim razem powitało mnie kilka Cerise, Cupid i po jednej Raven i Madelie, tak teraz moim oczom ukazała się potężna plaga Cupid, po przegrzebaniu wyłowiłam jeszcze ostatnią Ravenkę. Na moje szczęście, bo postanowiłam, że sprezentuję sobie właśnie kupidynkę. Mimo wszystko byłam trochę rozczarowana, myślałam, że Pepco rzuci czymś nowym, ale podejrzewam, że sypnęli wyłącznie Rebelsami, w dodatku niektórymi. Miałam cichutką nadzieję na dorwanie Apple, Blondie, Cedar... Mówi się trudno. Po długim wybieraniu spośród wszystkich ("takich samych" zdaniem mojej mamy) lalek Chariclo wybrałam wreszcie tę najbardziej "ogarniętą" i tak  oto stałam się posiadaczką kolejnej Everki. 




Liczyłam się, że jej włosy będą wymagały gruntownej odbudowy, byłam przygotowana na bój ze słomkami i kręcenie loków, ale gdy zobaczyłam to, ogarnęła mnie czarna rozpacz...


 To jest dopiero (a raczej było) siedlisko klejoglutu! Pierwszy raz w życiu czułam obrzydzenie dotykając włosów. Dłonie całe lepkie w kleju. Szczęście, że w sobotę zaopatrzyłam się w talk i mogłam zacząć eksperymentować. Śmieszne, ale gdy kupowałam go w Rossmanie pani kasjerka spytała się, czy posiadam Kartę Rossnę. Być może pomyślała, że jestem jakąś młodocianą mamą XD Uchowaj Boże...
 Do tej pory klej usuwałam (czy może raczej "próbowałam usunąć") mąką ziemniaczaną, ale porównując, talk radzi sobie dużo lepiej. Cały proces odbywa się dużo sprawniej i szybciej. No i efekty są widoczne gołym okiem już po pierwszej rundce. Aktualnie panna Cupid jest już oczyszczona z kleju, a jej włosy są w trakcie lokowania-oby efekt mnie zadowolił, bo nie ręczę za siebie.

   Dziewczyny posiadały identyczne stojaki:




Zapomniałam cyknąć fotki szczotce i innym pierdółkom, ale to się kiedyś odbije.
No, to chyba wszystko, czym chciałam Was dzisiaj pomęczyć. Wybaczcie jakość niektórych zdjęć, nie wiem, czy jest to widoczne, ale robione były w różnych odstępach czasowych, czasami byłam skazana tylko na mój telefon.
 Kolejny wpis pojawi się, gdy obie panienki skończą swój turnus w spa i będą mogły olśniewać nowym wyglądem. Oby to nastąpiło jak najprędzej!


Zapraszam jeszcze na mojego Instagrama i Ask'a
Do napisania!

czwartek, 4 sierpnia 2016

Proszę wstać, fryzjerka powraca!

Cześć!

       Wakacje płyną nieubłaganie, drugi miesiąc przeleci pewnie szybciej, niż pierwszy. Myśl o powrocie do szkoły (w moim przypadku zupełnie nowej) mnie przeraża. Od września startuję z nauką w liceum, w klasie o profilu humanistycznym. Wiele osób odradzało mi samo liceum, ale mam nadzieję, że się nie rozczaruję, przynajmniej pierwszego dnia. Strasznie się boję, że ludzie nie przypadną mi do gustu, że pogorszą mi się oceny, że pojęcie "wolnego czasu" będzie się już tylko ograniczać do dwóch miesięcy w roku... Mogłabym tak wyliczać w nieskończoność.
Póki co, mam przed sobą jeszcze miesiąc odpoczynku i chociaż nie wyjeżdżam w ciepłe kraje, nie mogę narzekać. Nuda to ostatnio dla mnie temat zamknięty, stale działam. Owocem mych poczynań jest chociażby nowy look jednej z moich pannic, więc czemu by się nie pochwalić?
        Na warsztat zupełnie spontanicznie wzięłam dziewczynkę zombinkę. Z racji tego, iż została ona zakupiona "z drugiej ręki" wiele przeszła. Powinnam raczej napisać, że jej włosy wiele przeszły. Ale zacznijmy od początku...
        Lalkę zakupiłam w okolicach stycznia 2015 roku. Pamiętam, że wybrałam się po nią do Częstochowy. Pani sprzedająca okazała się bardzo miła, wręczyła mi lalkę z całym osprzętem w ładnej torebce, dorzuciła jeszcze naklejkę, również z panną Yelps.
Trzeba niestety spojrzeć prawdzie w oczy: włosy lalki nie były w najlepszej kondycji. Od początku pobytu u mnie nosiła się tak:


Jak widzicie ładnie to nie wyglądało. Estetycznie tym bardziej, bo może nie rzuca się to aż tak bardzo na zdjęciach, ale grzywka była przytrzymywana gumką recepturką. Tragedia...
         Wreszcie po paru... Tygodniach? Miesiącach? Sama nie wiem, zabrałam się za stworzenie jej look'u dla jakiego miała być przeznaczona jeszcze przed zakupem.
Nie zdziwi pewnie fakt, że wzorowałam się Sandomii  (czyż ta Ghoulia nie prezentuje się zabójczo?)
Jak postanowiłam, tak też zrobiłam. Panna w mojej wersji prezentowała się tak:


Ostatecznie nie najgorzej, ale dalej odczuwałam pewien niedosyt. Poza tym grzywka, mimo, że teoretycznie ujarzmiona, nadal sprawiała problemy.
I tak oto niedawno w ramach wakacyjnej odnowy (zostało mi jeszcze 9 pannic do ogarnięcia, straszne trudne przypadki) niebieskowłosa zyskała zupełnie nowy wygląd. Może niezupełnie jest to jakaś wielka zmiana, ale wiem sama po sobie, że eksperymenty z grzywką mają naprawdę przeróżne zakończenie. Jako, że od pewnego czasu bardzo polubiłam się z nożyczkami, pomyślałam "a może by ją skrócić?". Nie zaszalałam co prawda jakoś bardzo, ale obecny wygląd bardzo mi się podoba:






Jak widzicie nadal mam problem z pojedynczymi, niesfornymi kosmykami, ale to szczegół. 
Zrobiłam jeszcze kilka "głębszych" zdjęć:






A jak Wy oceniacie przemianę Ghoulii? Oczywiście nie mówię, że jest ona ostatnia. Do ideału jej jeszcze trochę brakuje, ale wszystko w swoim czasie zostanie dopracowane. Może zakręcę końcówki...?

         Na koniec chciałabym jeszcze zaprosić Was na mojego blogowego Ask'a. Stronka może i nieco przedawniona, ale ostatnio do niej powróciłam i nawet mnie ta zabawa wciągnęła. Wszelkie pytania mile widziane.
Muszę przyznać, że dodawanie wpisów z nowego laptopa jest bardzo przyjemne, może wreszcie zacznę to robić nieco systematyczniej. 
Kolejnego wpisu wyczekujcie na dniach: pochwalę się dwoma nowymi panienkami w kolekcji ^^
Do napisania!