środa, 22 sierpnia 2018

Podróże małe i duże

Cześć i czołem!
Jako świeżo upieczona osiemnastka czuję się w miarę znośnie. Mam nadzieję, że Wy też wytrzymujecie tą falę upałów i wgl macie się dobrze.

Dzisiaj nie będzie ani o lalkach, ani o książkach. Nie będzie też moich zdjęć z dzieciństwa (może ktoś czekał, to już na wstępie zaznaczam). Będzie za to krótka relacja z tytułowych podróży. Trochę to wszystko naciągane, bo wsiąść w busa, jechać przez 45 minut i dotrzeć do celu to żaden wyczyn (chyba, że dla kogoś, kto w swojej jamie spędza 24 godziny na dobę).
Mam to szczęście, że nasze święte miasto (nie, nie Licheń, Częstochowa) jest ode mnie oddalone rzut beretem i ostatnio bywam tam zadziwiająco często. Trochę się pozmieniało, zarówno w samym mieście, jak i w moim sposobie postrzegania świata, więc muszę wyglądać dość komicznie tuptając z rozdziawioną paszczą i robiąc zdjęcia wszystkiemu co spotkam na swojej drodze. Tak czy siak to urocze pozachwycać się takimi (nie)zwykłymi rzeczami. Zresztą zobaczcie sami:









(ta pani, która chcąc nie chcąc załapała się na fotkę okazała się bardzo miłą rozmówczynią)






Pokochałam Częstochowę za te mniejsze lub większe przejawy kultury w zupełnie - wydawać by się mogło - nieprzeznaczonych ku temu miejscach.




A ten zegar w Galerii Jurajskiej tak bardzo kojarzy mi się z Alicją po drugiej stronie lustra. Coś pięknego.


No i dworzec. Kocham dworce, kocham pociągi i wszystko co związane z koleją. Nie wiem czy o tym wspominałam, ale w moim rodzinnym mieście rezydowałam dosłownie obok dworca (i nie, pociągi nie przeszkadzały mi w spaniu). Ten dworzec upodobałam sobie szczególnie, bo mieści się w nim coś w rodzaju antykwariatu, w którym można dostać wszystko, począwszy od książek, a na winylach skończywszy. Mogłabym tam siedzieć godzinami (ostatnio dobiłam do połówki z tego).


Teraz z Częstochowy przenosimy się już nieco bliżej mnie. Nie chciałam, żeby moja podróż do KOSZĘCINA (tak owe miasteczko się zwie) ograniczała się jedynie do wyrobienia dowodu i wizyty u fotografa, a że mamy tam taki pałacyk...
Jak kojarzycie jeden z dwóch polskich Zespołów Pieśni i Tańca, to ten śląski ma swoją siedzibę właśnie tutaj.



No i wracamy na stare śmieci. Jak to mówią, cudze chwalicie, swego nie znacie. Ja znam aż za dobrze, no ale mniejsza.



Poznajcie też pierzaste towarzyszki mojej codzienności i Pana Ślimaka:




Mamy też owocki! Czuję, że wprowadzam klimat jak z Rejowskiego "Żywota człowieka poczciwego"...





Ta muszla to nie pozostałość po Panu Ślimaku. Tak mi się wydaje.



Chciałoby się na koniec rzucić jakieś przesłanie. Albo suchar. Z tym, że ani jedno, ani drugie nie przychodzi mi do głowy. Chociaż w sumie. Jak widzicie, nie trzeba wyjeżdżać do tropików, by wrócić z pięknymi wspomnieniami i jeszcze piękniejszymi fotkami (no i odciskami, nie zapominajmy o odciskach; moje nie dają o sobie zapomnieć). Znowu nasuwa się to "cudze chwalicie", ale to prawda. Życzę Wam, aby ta końcówka letniego wypoczynku owocowała w wyjazdy wszelakiej maści (nawet te na działkę do przysłowiowego wujka Staszka), aby siedząc w szkolnej ławce, czy biurowym fotelu móc przywołać wspomnienia tak piękne, jak zwiedzone ruiny, zerwane kwiaty czy zebrane muszelki.

5 komentarzy:

  1. Częstochowa to piękne miasto. Byłam tam dwa razy. Na Twoich zdjęciach wygląda prześlicznie :) Jednak o wiele bardziej podobają mi się zdjęcia zrobione na wsi, szczególnie te z zachodzącym Słońcem. Masz stuprocentową rację - by stworzyć wspaniałe wspomnienia i narobić mnóstwo niepowtarzalnych zdjęć wcale nie trzeba wyjeżdżać daleko. Często nie doceniamy miejsc, w których mieszkamy. A przecież piękno jest wszędzie - trzeba tylko umieć je dostrzec!
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie.

    MÓJ BLOG

    OdpowiedzUsuń
  2. Fantastyczne fotki! Jestem nimi naprawdę zauroczona!

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawe zdjęcia :)
    Ale sorry... kurka najfajniejsza :)))

    OdpowiedzUsuń