wtorek, 1 maja 2018

Exitus Letalis, czyli psychologia zamknięta w rysunkach i dymkach

No hejka. Jak Wam żywot mija?
Wpadłam sobie tu dzisiaj z zamiarem napisania dość obszernej notki (skoro obszernej, to raczej noty) i zauważyłam, że Google idzie z duchem czasu i menu Bloggera przestawiło się na język angielski. Dla mnie to w sumie jak zmiana na chiński. Trochę wstyd, no ale co zrobisz jak nic nie zrobisz. Google pewnie wcale nie jest przeciwko mnie i dba o moją edukację. To pewnie znak, że czas się zacząć uczyć. (EDIT: JUŻ SIĘ NAPRAWIŁO)
Dzisiaj właśnie pozbyłam się ostatniego strupka i pożegnałam się z jęczmieniem. Oczko już zdrowe (choć dalej jestem ślepa jak kret).

Nevermind
Ciągle nawiązuję do mojego biadolenia, że chciałabym pisać dużo, dużo, a przede wszystkim dużo. 
Dzięki chwili majówkowego wytchnienia miałam szansę przeczytać coś innego, niż ostatnie 3 lekcje lub "Wesele". Nic nie mam do tych klasyków, w sumie to nawet je lubię, ale sami wiecie.
Dzisiaj weźmiemy pod lupę wspomnianą w tytule serię Exitus Letalis, autorstwa naszej rodaczki Michaliny Daszuty, znanej w fandomie pod pseudonimem KATTLETT. Jak pewnie wywnioskowaliście z drugiej części tytułu, rozwodzić się będziemy nad mangą. Mądre z Was bestie.

Na początek czysto technicznie.



Swoją drogą, to jedyna manga w mojej skromnej kolekcji, którą udało mi się skompletować w całości.






Niewątpliwym plusem są okładki. Chyba najbardziej podoba mi się ta z tomu 2. No i rozmiar. Są ciut większe niż typowe mangi, w moim odczuciu czyta się je lepiej.


Na załączonym obrazku widzicie cenę (standardowa, jak w większości mang) i magiczny znaczek +18. Zakazany owoc pewnie skusi niewyżytych, bo nagości, "mięsa" i innych podtekstów jest tutaj co niemiara.




W sumie nie wiem czemu, ale widać, że komiks (faktycznie czyta się go jak zwykły komiks, a nie jakieś wygibasy od prawej do lewej, i to od końca) pochodzi z kraju nad Wisłą. Wiem jak to zabrzmiało, ale kreska naprawdę mi się podoba. 




Czasem zostaniemy uraczeni tłem-zdjęciem, co w moim mniemaniu wypada nieco gorzej, a momentami nawet tandetnie. Ale komu by się chciało dziubdziać całą Wieżę Eiffla.



Autorka zdaje sobie sprawę, że nie każdy pasjonuje się psychologią (ona sama też nie-o ironio), dlatego zostawia dla naszej dyspozycji pokaźny zasób przypisów.


Ja sama chyba najbardziej polubiłam tych dwóch panów, podobnie zresztą jak główna bohaterka...




A teraz trochę o samej treści.

Daszuta osadziła akcję w Norwegii, konkretnie na peryferiach Fla (to niedaleko stolicy, przygotowałam się). Główną bohaterkę uczyniła młodziutką panią psycholog (która tak naprawdę żadną psycholog nie jest, ba, nie ma nawet matury, ale o tym później). Na dokładkę zaserwowała nam 6 przystojnych kombatantów II wojny światowej. Chwila. Kombatanci? Przystojni? Kattlett trochę pokombinowała i ze stetryczałych seniorów uczyniła młodzieniaszków, dla których czas zatrzymał się w 1953 roku. Na domiar wszystkiego każdy z nich boryka się z jakąś chorobą o podłożu neurologiczno-psychicznym. I tak oto dostajemy m.in. seksoholika, schizofrenika, pana zmagającego się z HSAN (nie, nie rośnie mu chrzan zamiast głowy, po prostu nie czuje bólu) i pana 3 w 1 (DID, osobowość wieloraka). Uf, trochę sporo tego, prawda?
Podsumowując: 6 nieśmiertelnych wariatów i pani psycholog, która ową zagadkę nieśmiertelności ma rozwiązać. Powiedzcie, że czegoś Wam tu brakuje. No pewnie! Główna bohaterka wcale nie jest taka zdrowa na jaką wygląda (pomijam narkolepsję, na którą cierpi od początku akcji). Nasza psycholog jest psychologiem tylko dlatego, że sobie to wmówiła. Mitomania i autosugestia, mówi Wam to coś?


Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że te 5 tomów jest nie do przebrnięcia (tutaj ślę pozdrowienia w kierunku osoby, która zatrzymała się na 3). Idealnie pasuje tu twierdzenie, że im dalej w las, tym więcej gó... Liści. Tak, chodziło mi o liście. Nie no, teraz poważnie. Czytelnik, zwłaszcza podczas lektury dalszych tomów sam dostaje jakiejś nerwicy. Sama nie jestem już pewna co było prawdą, a co owocem mitomanii. Momentami kompletnie nie rozumiałam co się tak właściwie na tych kartach wyrabia. Akcja chwilami jest chaotyczna i... dziwna. Ogarnijcie, Eva (główna bohaterka) najpierw zwierza się jednemu panu z tego, że była molestowana, a za chwilkę idzie z drugim na romantyczny spacerek. Ale spokojnie, nawet to jest do przełknięcia.
Z każdym kolejnym tomem jest dziwniej i dziwniej, ale hej-im dziwniej, tym lepiej. Ostatnia część wciągnęła mnie bardziej, niż potwór z bagien. Tak bardzo, że gdy dobrnęłam do końca, to się popłakałam (co w sumie nie jest dziwne, bo raczej nie ma zakończeń, na których bym nie uroniła przynajmniej jednej łezki). Nie będę Wam tu niczego zdradzać, zresztą trzeba by się wgryźć w całość, żeby owy finał zrozumieć. Plusik dla Kattlett, że za nic w świecie nie spodziewałabym się czegoś takiego. Minusik za to, że nie jestem raczej fanką zakończeń otwartych, chociaż niewątpliwie takowe zostawiło mnie z większą ilością refleksji, aniżeli zrobiłoby to zakończenie klasyczne.


Summa summarum, mangę polecam całym sercem. Radzę nastawić się na chwilową chaotyczność, dużą dawkę psychologii, ale przede wszystkim na ciekawą opowiastkę, przy której można się zarówno uśmiechnąć, jak i popłakać.
Czytałam ostatnio, że Kattlett rozważa w dalekiej przyszłości wydanie sequelu. W tym przypadku będę czekać na ten odgrzewany kotlet z utęsknieniem, nawet jako wegetarianka na pół etatu.


13 komentarzy:

  1. Oooo boszszszeee... Właśnie mi przypomniałaś te zamierzchłe czasy, gdy wydawanie mang w Polsce się dopiero rodziło i to w bólach i mękach, a na fanów patrzono jak na wykolejeńców. Nie wspomnę już o tym, że porządną mangę było bardzo trudno dostać. Uuuuu... kiedy to było... :)))
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w fandomie jestem dopiero od 2015 roku, więc nie mogę tego pamiętać. Kiedyś, to dopiero musiało być! Chyba nie chciałabym się cofnąć do tamtych czasów :')

      Usuń
    2. Zdecydowanie nie możesz pamiętać lat 95', 97' :)))

      Usuń
  2. Ooooo! Mamuniu! Jak ja dawno żadnej mangi nie czytałam...

    OdpowiedzUsuń
  3. swietne <3 Wprawdzie sama nie czatam ale podoba mi sie ogromnie grafika <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  4. O proszę. Wypadłam z tematu mangi dawno, dawno temu. Kiedyś pożyczałam od kumpla i czytałam namiętnie, a sama miałam wszystkie tomy Sailor Moon (ba! na strychu gdzieś powinno być). O ile bardzo podoba mi się rysunek, to treść ani trochę mi nie podeszła. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Treść faktycznie zawiła, przynajmniej nad rysunkiem można się pozachwycać :D

      Usuń
  5. Do Ciebie zawsze fajnie wpaść, chociażby tylko dla instrumentalnej wersji "Pacify Her" ;) (Żarcik!) Bardzo dawno nie czytałam mangi, zdecydowanie wolę typowe komiksy. Post powyżej niezwykle ciekawy. Komiksy często bazują na erotyce i wulgaryzmach, ale co zrobić, jest to jakaś forma przekazu. Osobiście bardziej przyglądam się kresce i podpatruję triki różnych twórców :) Tutaj jest typowa krecha, taka magiczna :) Mangowa na wskroś :) Chyba bym się nie skusiła na ten tytuł, ale od lat próbuję nabyć jakiekolwiek mangi "Resident Evil" :) Pozdrawiam!!!! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaki milutki wstęp <3 Komiksy też chętnie czytuję, towarzyszą mi w zasadzie od dziecka (Witch, Winx i te sprawy)

      Usuń
  6. Książki nawet spoko się wydają, ale niestety jestem osobą która nie czyta mangi i nie za bardzo podoba się ta grafika :/ Choć może kiedyś się skuszę..Życie pokaże ;)

    OdpowiedzUsuń